powrót >
AMERYKA PŁN.
VI 2018 + VI 2023
Denali
(6.190m)

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Przygotowania

Do takiej wyprawy przygotowania zajmują miesiące. Trochę inaczej jest w przypadku, gdy rusza się z Agencją wyprawową, wtedy znacznie więcej spraw jest załatwianych „za nas”.
Jest tylko pięć akredytowanych amerykańskich agencji, które opłacają licencję na rzecz parku narodowego Denali. Tylko te agencje mogą organizować wyprawy komercyjne na Dach Ameryki Północnej (6.190m). Niestety czasami pojawia się pokusa i próba ominęcia tych przepisów (Polacy również) i niektóre agencje, pod przykrywką wspólnej „partnerskiej wyprawy” próbują taką usługę w Polsce sprzedać.
Temat jest czarno-biały: albo samodzielnie zdobywa się Denali albo z jedną z agencji akredytowanych (na stronie parku narodowego jest informacja, które to agencje). Kropka. Pamiętajcie o tym 🙂
My zdecydowaliśmy się ruszać samodzielnie. To oznaczało, że wszystkie formalności i aspekty logistyczne dopinaliśmy przez ostatenie miesące sami. Pozwolenia, logistyka lotów na lodowiec, sporządzenie „menu” na 20 dni wyprawy, ubezpieczenia, sprzęt itd. Wszsytko samodzielnie. Ogrom pracy, bo każdy niezaopiekowany element tutaj na nizinach może potem urosnąć do rangi gigantycznego problemu na lodowcu.
Kompletowaliśmy lub ulepszaliśmy nasz szpej (sprzęt), budowaliśmy formę i rozpisywaliśmy dzień po dniu przebieg wyprawy – wszystko po to aby przewidzieć jak najwięcej nieprzewidzianych sytuacji i przygotować się możliwie na wszystko. Gdy awionetka zostawi na na bezkresnej polanie bieli zwanej lodowcem, będziemy tam zdani wyłącznie na siebie, swój sprzęt i umiejętności.
Gotowi ruszyliśmy na Alaskę, tam czekała nas kulminacja przygotowań, czyli przepakowanie się tak, aby wszystko miało swoje miejsce + wizyta w światyni Wallmartu.
Spędziliśmy tam 3h buszując pośród regałów z „maxi size” „family pack” junk food. Ilość przetworzonego jedzenia, które jest gotowe do wsadzenia do mikrofali była niebywała.
Na co dzień takie jedzenie może łatwo zniszczyć zdrowy organizm, ale na wyprawę te tony niezdrowych przekąsek i gotowych dań skutecznie wypełniały nam ilość kalorii potrzebny do budowy bazy eneregetycznej.
Obładowani kilogramami jedzenia wróciliśmy do naszego hostelu, gdzie w towarzystwie okolicznych kur przepakowaliśmy cały bagaż tak, aby był gotowy na ekspedycję: ostre przedmioty (szable śnieżne, raki itd.) do jednego worka, do drugiego produkty śniadaniowe, do trzeciego obiady + reszta sprzętu osobistego i grupowego w torbach ekspedycyjnych.
Tak przygotowani wyruszyliśmy zamówionym transportem do Talkeetny, malutkiej miejscowości 200km od Anchorage, która stanowiła pierwowzór dla serialu przystanek Alaska 🙂
Tam czekała nas odprawa z Rangersami. To obowiązkowe spotkanie rejestrujące wyprawę + informujące o całym zagrożeniu na górze. Wcześniej jeszcze zdołaliśmy załatwić formalności na pobliskim lotnisku i okazało się ku naszemy zdziwieniu, że jeszcze tego samego dnia możemy wylecieć na lodowiec.
Taka sytuacja zdarza się raczej rzedziej niż cześciej, bowiem ekipy często muszą czekać po kilka dni na pogodę na wylot. My dostaliśmy dzień gratis. Niewiele myśląć wskoczyliśmy w buty wspinaczkowe i zanim się obejrzeliśmy siedzieliśmy już w awionetce.
Za momemnt wylądujemy na lodowcu, zostaniemy sami z naszymi bagażami, doświadczeniem i umiejętnościami. Spotkamy się z Danali po raz drugi jeszcze nie wiedząc co przyniesie ta przygoda…

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Wędrówka
Awionetka ląduje spokojnie na śniegu, na zboczu nieco przechylonym do góry. To wzniesienie ma nazwę (bo każde wziesienie ma nazwę na Denali) „Heartbreak Hill” Dlaczego akurat tak? Gdyż strudzony wędrowiec po kilkunastu lub kilkudziesięciu dniach wędrówki i zdobywania góry, będzie kiedyś musiał wrócić do cywilizacji. Jak już pokona całą drogę powrotną to na ostatnim etapie czeka go tytaniczny wysiłek podejścia właśnie pod tą górkę, na pas lotniczy. Złamie mu to serce…
Lądujemy w dobrze już znanym miejscu. Lodowiec rozpościera się przed nami w każdą stronę. Pierwszy etap wędrówki to etapi siłowy. Będziemy szli z saniami wiele kilometrów do kolejnych obozów, aby ostatecznie porzucić sanie na wysokości 4.300m. Zaczynamy z 2.200m.
Pierwszy dzień i pierwszy odcinek jest stosunkowo „łatwy”. To co prawda 9km, ale z niewielką bo 100m różnicą wysokości.
Po krótkim przypomnieniu sobie jak zabezpieczyć sanie, montujemy cały system -sanie do plecaków, lina do nas i do sań i jeszcze mnóstwo pomniejszych niuansów, aby zbudować system, który bezpiecznie pozowli pokonywać lodowiec. Ten przypomnijmy jest poprzecinany szczelinami czasami wielkości domów.
Ruszamy. Krok za krokiem. Rakieta za rakietą. Te rakiety śnieżne to błogosławieństwo – sprawiają że się nie zapadamy w śniegu i możemy stabilnie wędrować.
Myśli kłębią się wokół tego, że jestem tutaj drugi raz. Niby znajomo, ale jednak jakby na nowo. Cieszę się, że jestem tu akurat z Wiesiem i Jackiem – to wspaniali partnerzy, z którymi wiem że niezależnie od wyniku wyprawy przeżyję fantastyczneą przygodę.
Spokojnie docieramy do Camp1 na wysokości 2.300m. Znajduje sie u podnóża „Ski Hill”, pierwszwego sporego wzniesienia na Denali, które przyjdzie nam pokonać z sanami ważącymi po 30kg.
Codzienność na Denali to zwijanie obozu, budowanie obozu, przemieszczanie się, gotowanie, topienie śniegu, porządkowanie sprzętu, sprawdzanie pogody, rozmowy z innymi zespołami – to w sumie niewielki katalog powtarzalnych czynności.
Wędrówka bywa w pierwszych partiach góry dość monotonna. Do 11k Camp (obozu na 3.300m) teren jest stosunkowo podobny. Potem zaczyna się robić „ciekawiej”.
Dla nas dotarcie do rzeczej 11-stki, było nielada wyzwanie gdyż zastał nas „white-out” zjawisko sprawiające, że widoczność jest niemal zerowa. Tak jakbyśmy byli zamknięci w wnętrzu ping-pongowej piłki.
Przystaje co kilka minut i spoglądam na track GPS wgrany wcześniej w telefon. Idziemy niemal równo z nim, ale trzeba sprawdzać co chwila czy gdzieś nie odbijamy. Kahiltna Pass to przełęcz, przy której drgoa odbija się ostro w górę do 11-stki. Musimy precyzyjnie dotrzeć do tego zakrętu, żeby niepotrzebie nie robić dodakowych metrów.
Ostatecznie brodząc momentami w śniegu po kolana torujemy drogę do 11-stki. Pojawiają się pierwsze namioty. Jesteśmy zmęczeni, ale musimy postawić nasze obozowisko. Niestety zmęczenie wygrywa i robimy to mało profesjonalnie. Stawiamy namiot na dość nierównym podłożu co będzie skutkować mało komfortową nocą. Potem to poprawimy – tak myśleliśmy, ale ostatecznie spaliśmy na tej nierównej podłodze przez kilka nocy.
To nasz trzeci dzień. Przed nami dzień odpoczynku a potem dalej w górę. Jeszcze nie definitywnie do 14k Camp (4.300m), tylko zostawić depozyt na 4.000m żeby szło się lżej.
Niebawem spotkamy się z Windy Corner, legendarnym miejscem na Denali. Potem dotrzemy do 14-stki i po aklimatyzacji na 5.000m będziemy gotowi do ataku. Szło nam bardzo sprawnie i tak będzie jeszcze przez kilka dni….

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Obozowisko
Denali to ciągła praca.
Docieramy do kolejnego obozu, położonego na wysokości 4.300m. To 14k Camp. Nazywany również Advance Base Camp. Wszyscy chcą tu dotrzeć. Tu stacjonują również Rangersi.
To miejsce, które znajduje się już powyżej pułapu chmur i jest tu znacznie spokojniej jeśli chodzi o pogodę. Dodatkowo po założeniu depozytu na 5.000m i wykonaniu manewru aklimatyzacyjnego, czyli właśnie wyjściu na grań Westbutress, wspinacze są de facto gotowi do ataku szczytowego. Niektórzy (tak jak i my planowaliśmy) ruszają z namiotem najpierw do obozu 17k Camp (5.300m) a dalej na szczyt. Inni ruszają prosto z 14k Camp na szczyt co jest nie lada wyzwaniem.
Wracając jednak do pracy. Docierasz do obozu i nie ma, że odpoczynek. Wyciągam sondę lawinową (na zdjęciu) i szatkuje nią lodowiec. Musimy sprawdzić czy przypadkiem nie stawiamy namiotu na moście śnieżnym, czyli zaspanych wrotach do szczeliny lodowcowej. Gdy już wiem, że teren jest bezpieczny uklepujemy śnieg a następnie stawiamy namiot.
Potem w przedsionku następuje część tworzenia i wykopywania kuchni – trochę roboty jest, aby stowrzyć odpowiednie platformy pod paliniki.
Kolejny etap to porządkowanie bagażu. Karimaty, maty, śpiwory do środka namiotu. Plecaki do tylego schowka w namiocie, sprzęt kuchenny do kuchni, ostre przedmioty (raki, szable, czekany, kijki) w jedno miejsce zdala od namiotu. Tak przygotowane obozowisko staje się naszym domem. Czasami na kilkanaście godzin, bo następnego dnia ruszamy, czasami na kilka dni bo będziemy odpoczywali.
Do tego dochodzi jeszcze temat fortyfikacji namiotu, jakkolwiek to brzmi. W niższych partach góry to mniej istotne,ale w 14-stce i powyżej już nie można tematu olać. Chodzi o budowę ścian wokół namiotu, tak aby ochronić go przed porywami wiatru. Ten w nocy może być na prawdę nieprzyjemny.
W 14k Camp na wieść o nadciągającej burzy, budujemy niemal zamek. Wielki mur, z bloków śnieżnych które są pozostałością poprzednich fortyfikacji. Konstrukcja jest na tyle okazała, że budzi podziw reszty ekip które przychodzą robić sobie zdjęcia. Dobry mechanizm na poznanwania nowych ludzi. Spędzam pół dnia budując ten mur i rozmawiając niemal ze wszystkimi w obozie.
Atmosfera napięcia i wyczekiwania jest tutaj duża, wszyscy szykują się do kolejnych dni czekając na okno pogodowe. Te jedne małe, wąskie wrota które pozwolą kilkudziesięciu śmiałkom wejść do panteonu zdobywców Denali.
Czekamy i my.

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Kuchnia Masterchefa
Kuchnia na Denali to osobny wątek. Wszak jedzenie podczas takich wypraw jest strawą nie tylko dla ciała, ale też dla ducha. Miło po całym dniu wysiłku coś dobrego zjeść. No właśnie, ale co?
Taktyk jest kilka. Niektórzy zbroją się w jedzenie liofilizowne na całą wyprawę. Dla mnie ta strategia jest nie do przejścia. To jedzenie się ostatecznie nudzi i ciężko potem po wysiłku, z entuzjazmem zajadać kolejną paczkę „zalewajek”.
Mieliśmy prosty schemat. Powyżej 14-stki (4.300m) na kilka dni mamy liofy a poniżej na 15 dni aprowizujemy się w normalne jedzenie. Mieliśmy kilka sprawdzwonych przepisów + kombinowaliśmy na bieżąco w sklepie.
Ostatecznie hitem okazała się „Pasta Alfredo” – coś na kształt dobrze znanej nam carbonarry. Do tego na śniadania bajgle z bekonem lub owsianka. Były też mrożone naleśniki z syropem klonowym, tortille z warzywami i mięsem, mac&cheese, makaron a`la bolongnese. Sporo nowatorskich przepisów by Wiesław, który w pewnym momencie zaczął w naszej kuchni w sposób niekontrolowany szaleć i dobrze na tym wszyscy wyszliśmy, bo gotował świetnie.
Do tego wieczne topienie śniegu, bo trzeba mieć tej wody do nawadniania całkiem sporo. Jak każdy ma dziennie 3L wypić to łącznie 9L minimum trzeba natopić. Absolutnym hitem okazał sie „Apple Cider”, coś na kszałt zimowej jabłkowej herbaty.
I tak spędzialiśmy godziny na gotowaniu, myciu, przeprojektowywaniu kuchni. Kilka błędów też się wkradło, bo niektóre potrawy były wręcz nie do przełknięcia a z kawą pożegnaliśmy się na wysokości 3.300m z uwagi na to, że pomyliliśmy mieloną z rozpuszczalną w sklepie. Rozpuszczalna byłaby o wiele łatwiejsza w przygotowaniu, mielona niestety pozostawiała zalana w kubku wiele do życzenia i miliard fusów. Więc kawy było mało na Denali.
W 14k Camp po wyniesieniu depozytu musieliśmy 3 dni przeczekać złą pogodę. Gotowanie wyznaczało nam rytm i dodwało nie tylko fizycznej energii.
Kuchnia na Denali to prawdziwy sprawdzian dla Masterchefa 🙂

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Wspinanie
Denali to wyprawa pełnowymiarowa. Jest tu wszystko: życie na lodowcu, wędrówki w zespole meandrując między szczelinami, wspinaczka po linach poręczowych, czujne wspinanie granią Westbutress, gdzie lód miesza się z litą skałą.
Pierwszy tydzień powinien być przeznaczony na dotarcie do obozu na 4.300m – można pewnie szybciej, ale również w tym sezonie Rangersi przestrzegali przed szybszym wchodzeniem na górę.
Powodem jestem zjawisko „efektu polarnego”, który zachodzi również na Masywie Vinsona. Polega ono na tym, że fizyczna wysokość góry nie odzwierciedla odczuwalnej dla organizmu wysokości. Ta jest nieco wyższa z uwagi na inną grubość atmosfery w rejonach polarnych. Denali znajduje się 100km w lini prostej od koła podbiegunowego. Obóz na 4.300m dla organizmu może tworzyć odczucia jakby był na ponad 5.000m.
Kolejny tydzień to już działalność powyżej 4.300m i atak szczytowy. Tu zaczyna się też techniczna strona wspinaczki. Pierwsza próba to headwall i liny poręczowe (na zdjęciu).
Tą drogę będziemy pokonywali dwukrotnie. Pierwszy raz idziemy z depozytem. To jedzenie na 3 dni, puchowa odzież potrzebna do ataku szczytowego, jedna kuchenkę, przekąski i paliwo.
To wynosimy na grań i tam w odpowiednim miejscu zakopujemy. Ma to również swój wymiar aklimatyzacyjny.
Docieramy do szczytu lin poręczowych i wchodzimy na grań. Prezent od losu. Ekipa przed nami właśnie rusza do 17-stki i opróżnia swój depozyt, czyli niewielką jamę w śniegu wykopaną kilkadziesiąt metrów od szczytu lin poręczowych.
Nieśmiało pytamy czy możemy wykorzystać. Bez problemu. Wrzucamy torby do depozytu i rozsiadamy się przy tyczkach znakujących miejsce zakopania naszego skarbu.
Siedzimy sobie w pięknym słońcu około godziny po czym schodzimy w dół. W mojej głowie dźwięczą myśli, że jeśli wszystko dobrze pójdzie to jeszcze tylko raz w życiu będę pokonywał te poręczówki – żeby dostać się do 17-stki, z której pójdziemy na szczyt.
To 9 dzień naszej wyprawy. Wszystko idzie zgodnie z planem. Mamy depozyt na 5.000m.Wszyscy czują się świtnie. Dzień 10 to odpoczynek. Kolejne dni to gra z pogodą i poszukiwnie szansy na atak szczytowy.

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Trudności
30% z 1108 wspinaczy dotarło na szczyt Denali w 2023 roku. Podobno ten sezon był jednym z najgorszych od 15 lat. Przynajmniej tak wspominali spotkani przewodnicy i Rangersi.
Dlaczego ta góra jest tak trudna i co decyduje o jej trudności?
Przede wszystkim jest to najwyższy punkt na ziemi tak blisko bieguna północnego. Znajduje się 1000km od Oceanu Arktycznego. To wszystko sprawia, że Denali potrafi stworzyć wokół siebie własny system pogodowy. Przewidywanie prognozy jest piekielnie trudna a sama pogoda może zmieniać się z godziny na godzinę.
O ile w niższych partiach góry może jeszcze jakoś się poruszać w gorszej pogodzie, o tyle w przypadku przejścia między 14-stką 17-stką i w przypadku ataku szczytowego pogoda odgrywa najważniejszą rolę. Zbyt duży wiatr, zbyt duże opady śniegu – to wszystko może uniemożliwić przeprowadzenie skutecznej próby zdobycia Dachu Ameryki.
Do tego dochodzą trudności związane z pokonywaniem kolejnych etapów drogi:

  • lodowiec Khalitna, który może przywitać nas duża ilością szczelin
  • Squirrel Hill, stosunkowo stromy oblodzony fragment góry
  • Windy Corner, osławiony „zakręt” na Denali. Lodowy trawers, gdzie sanie zaczynają żyć własnym życiem.
  • Headwall i liny poręczowe
  • Grań Westbutress
  • Autobahn`a – czyli trawers w stronę przełęczy Denali na 5.600m
    To i kilka innych obiketywnych czynników sprawią, że Denali to niełatwa do pokonania bestia. Choć nie przepadam za metaforami, w których trzeba górę pokonać to Denali jednak robi wiele żeby na takie własnie porównanie zasłużyć.
    Doświadczyliśmy wiele podczas wyprawy. Jako zespół spisaliśmy się fantastyczni i jestem z tego bardzo dumny. Trudności pokonywaliśmy wspólnie a to najlepsza metoda zdobywania besti. Jak na przykład Jacke odkopujący namiot po śnieżycy (foto).
    Śnieżyca skutecznie uniemożliwiła nam działanie na górze. Dni od 11-stego do 13-stego musieliśmy przeczekać w namiocie. Gdzieś na horyzoncie majaczyło okno pogodowe.
    Wszystko wskazywało na to, że 13-stego dnia wyprawy ruszymy z innymi zespołami do góry, żeby 14-stego dnia zaatakować szczyt. Okno ma być krótkie, ale powinniśmy dać radę.

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Trudności
30% z 1108 wspinaczy dotarło na szczyt Denali w 2023 roku. Podobno ten sezon był jednym z najgorszych od 15 lat. Przynajmniej tak wspominali spotkani przewodnicy i Rangersi.
Dlaczego ta góra jest tak trudna i co decyduje o jej trudności?
Przede wszystkim jest to najwyższy punkt na ziemi tak blisko bieguna północnego. Znajduje się 1000km od Oceanu Arktycznego. To wszystko sprawia, że Denali potrafi stworzyć wokół siebie własny system pogodowy. Przewidywanie prognozy jest piekielnie trudna a sama pogoda może zmieniać się z godziny na godzinę.
O ile w niższych partiach góry może jeszcze jakoś się poruszać w gorszej pogodzie, o tyle w przypadku przejścia między 14-stką 17-stką i w przypadku ataku szczytowego pogoda odgrywa najważniejszą rolę. Zbyt duży wiatr, zbyt duże opady śniegu – to wszystko może uniemożliwić przeprowadzenie skutecznej próby zdobycia Dachu Ameryki.
Do tego dochodzą trudności związane z pokonywaniem kolejnych etapów drogi:

  • lodowiec Khalitna, który może przywitać nas duża ilością szczelin
  • Squirrel Hill, stosunkowo stromy oblodzony fragment góry
  • Windy Corner, osławiony „zakręt” na Denali. Lodowy trawers, gdzie sanie zaczynają żyć własnym życiem.
  • Headwall i liny poręczowe
  • Grań Westbutress
  • Autobahn`a – czyli trawers w stronę przełęczy Denali na 5.600m
    To i kilka innych obiketywnych czynników sprawią, że Denali to niełatwa do pokonania bestia. Choć nie przepadam za metaforami, w których trzeba górę pokonać to Denali jednak robi wiele żeby na takie własnie porównanie zasłużyć.
    Doświadczyliśmy wiele podczas wyprawy. Jako zespół spisaliśmy się fantastyczni i jestem z tego bardzo dumny. Trudności pokonywaliśmy wspólnie a to najlepsza metoda zdobywania besti. Jak na przykład Jacke odkopujący namiot po śnieżycy (foto).
    Śnieżyca skutecznie uniemożliwiła nam działanie na górze. Dni od 11-stego do 13-stego musieliśmy przeczekać w namiocie. Gdzieś na horyzoncie majaczyło okno pogodowe.
    Wszystko wskazywało na to, że 13-stego dnia wyprawy ruszymy z innymi zespołami do góry, żeby 14-stego dnia zaatakować szczyt. Okno ma być krótkie, ale powinniśmy dać radę.

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Trudne decyzje
To zdjęcie z grani Westbutress. Jesteśmy rzut beretem od słannej skały „Washburn`s Thumb” nazwanej na cześć Barbary Washburn, pierwszej kobiety na szczycie Denali.
Ale od początku.
Czwartek rano. 13-sty dzień naszej wyprawy. Wiemy z rozmów z innymi ekipami i Rangersami, że w piątek ma być okno pogodowe. Krótkie, ale ma być. Około 50 osób aktywnie działa od rana zwijając obozowiska i przygotowując się do przejścia do obozu na 5.300m.
Stamtąd rusza się na szczyt. Tam już kiedyś byłem. Znam to miejsce. Chcę tam być.
Ruszyliśmy za kilkoma innymi ekipami. 3 dni opadów śniegu zrobiło swoje. Mimo tego, że ekipy przed nami torują drogę i tak łatwo nie jest. Przed linami poręczowymi tworzy się spory korek, ale grzecznie czekamy na swoją kolej.
Docieramy do grani. Czeka nas trochę pracy. Musimy wykopać wcześniej zostawiony depozyt i upchać go do plecaków. Nogi zaczynają się już poważnie uginać pod ciężarem tych silosów ze sprzętem na naszych plecach.
Grań Westbutress jest niezwykłym miejscem. Zawieszona między chmurami, momentami pnąc się ostro w górę, wystawia wspinaczy na niemałą próbę. Czujnie wspinamy się do góry wpinając linę w kolejne szable śnieżne i punkty asekuracji.
Dostrzegamy w pewnym momencie sporą grupę wspinaczy kłębiącą się przy jednym z wypłaszczeń. Szybko konsultujemy się z nimi.
Nie ma szans słyszymy – śniegu po pas, porwisty wiatr i zgrożenie lawinami. Kiedyś może byłby to o wiele trudniejszy moment. Teraz te decyzje są prostsze, jaśniejsze. Odwrót. Choć nigdy nie jest to przyjemne, bezpieczeństwo jest najważniejsze.
Nie dotrzemy na czas do 17-stki. Ominie nas okno pogodowe. Szczyt nie będzie dla nas. Jesteśmy zgodni. Ruszamy w dół. Ekspedycja się kończy.
Potem dowiedzieliśmy się, że okno pogodowe było pozorne i nikt na górę nie wszedł.
Następnego dnia postnawiamy, że idziemy na pas startowy do bazy. Zaczynamy zejście.
Dopiero podczas zejścia góra miała wystawić nas na ostateczną próbę…

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Wzloty i upadki
Schodzimy. Budziki nastawione na 5 rano mają nas wybudzić, gdy wszysy inni śpią . Chcemy zwinąć jak najszybciej obóz i ruszyć póki lodowiec będzie jeszcze nieco zmrożony po nocy. Do tego przed nami ponad 20km wędrówki w dół do base campu. Z wysokości 4.300m mamy zejść na 2.200m. Wiemy, że to będzie długi dzień. Jeszcze nie wiemy jak długi…
Sprawnie demontujemy namiot i wrzucamy wszystko na sanie. Obóz jeszcze śpi. Ruszamy w dół.
Na Windy Corner z uwagi na brak śladu po kilku dniach opadu schodzimy nieco ze ścieżki. Nagle zapadam się po pas w śniegu. Czuję że nogi machają w pustej przestrzeni. Szczelina. Krzyczę do chłopaków. Zabepieczają nas a ja gramolę się z krawędzi szczeliny. Ufff.
Przechodzimy sprawnie Windy Corner i Polo Field, czyli duże wypłaszczenie prowadzące do niewielkiego zakrętu na górze za którym znajduje się Motorcycle Hill i zejście do obozu na 3.200m (11k Camp).
Przed nami Squirrel Hill, dwa nieco strome pagórki które należy przetrawersować. Nachylenie stoku jest tutaj na tyle duże, że trzeba się czujnie poruszać. Do tego stok przypomina szklaną powierzchnię. Tafla czystego lodu.
Spokojnie krok za krokiem idziemy w dół. Sanie ciągną nas nieco na bok i walczymy z nimi jak możemy.
Reszta to sekundy. Najpierw słychać Jacka krzyk: „Lecę”. Do dziś uważam, że to że tak przytomnie od razu krzyknał, gdy powiew wiatru zachwiał jego równowagą, bardzo dużo nam dał.
Wiesiu miał może sekundę lub dwie zanim go podcięło. Gdy się odwróciłem widziałem, jak Jacek nabiera prędkości na tafli lodu. Wbiłem się rakami w lód, skuliłem ciało i czekałem. Wyrwało mnie ze śniegu, ale wspólnie ostatecznie się zatrzymaliśmy.
Ponad 200kg, które próbowałem wyhamować, poprzez siłę paska od plecaka wybiło mi bark. Czułem to niemal sekundę po uderzeniu.
Ostatecznie wszyscy zatrzymaliśmy się kilkadziesiąt metrów poniżej ścieżki. Wiesiu i Jacek byli poobijani, ale cali – to najważniejsze. Nie było sensu wzywać w tym terenie pomocy. O własnych siłach dotarliśmy do 11k Camp w niecałą godzinę.
Bestia wystawiła nas na wielką próbę a przed nami jeszcze sporo drogi.

DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Finał: egzorcyzmy i kawaleria
Gdy zeszliśmy do 11k Camp od razu pomogła nam jedna z ekip. Zaopiekowali się mną i chłopakami. Tak się złożyło, że był tam austriacki lekarz który zabrał na „wakacje” swoje nastoletnie dzieci.
Po rozmowie dałem zgodę na coś co pamiętam z przeszłości, choć chciałbym bardzo wyprzeć to wspomnienie. Spórbują wstawić mi bark na lodowcu. Austriak wraz z nepalczykiem kopią platformę na śniegu. Rozkładają na niej karimatę. Kładę się. Trzech facetów trzyma mnie za ciało i ciągnie w jedną stronę a dwóch trzyma za rękę i próbują ją nastawić. Przypomina to egzorcyzmy. Bez powodzenia. Mięśnie zbyt mocno się już spięły.
Rangersi przez radio informują nas, że podejmą próbę lotu helikopterem. Niestety. Pogoda nie pozwala. Musimy spedzić w obozie noc i czekać na szansę kolejnego dnia. Złe wieści nadchodzą przed południem dnia następnego. Nie ma szans na helikopter. Nasza największa szansa na szybkie wydostanie się to marsz do base campu.
Zwiieszam głowę i chce mi się płakać. To prawie 15km dystansu i 1000m w dół. Chłopaki będą musieli wziąć na siebie mój bagaż a ja z wybitym barkiem w prowizoryczmy temblaku muszę to przejść. Takiego wyzwania jeszcze nie miałem.
Ostatecznie w godzinę zwijamy obóz i ruszamy. W małej zamieci śnieżnej wędrujemy godzina za godziną. Nie jest łatwo. Wiesiu i Jacek wykonują tytaniczną pracę.
Gdy docieramy już niemal do finalnego zakrętu przed Base Campem (ok. 1km przed) pojawia się niczym w filmach kawaleria. Odgłos helikoptera jest wyraźny. Czarna kropka jest coraz wyraźniejsza.
Ostatecznie maszyna ląduje przed nami i po małych perypetiach (osobna historia) po 22 zabiera mnie do Talkeetny, gdzie ambulans zabierze mnie do szpitala i szczęśliwy finał hitorii się dopełni.
Wiesiu i Jacek po nocy w bazie, następnego dnia załapują się na lot awionetką do cywilizacji.
Wszyscy bezpieczenie wrócili – to najważniejsze.
Góra poczeka.

POST SCRIPTUM
DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Lodowcowe perypetie

To zdjęcie by Jack Pyrzak doskonale oddaje naturę góry. Na tym zdjęciu wraz z Rangerką (strażniczką parku) stoję pośrodku lodowca w skrajnych emocjach od złości po bezsilność.
Od początku. Helikopter ląduje przed nami. Wychodzi z niego Rangerka i mówi: Michał zdejmij sprzęt, weź najpotrzebniejsze rzeczy(dokumenty) i ruszamy. Helikopter na moment odlatuje (myślę że może wykonuje jakiś manewr). Organizuje się z Rangerką. Wiesiu i Jacek są proszeni aby już ruszyć do bazy, żeby nie stać na ścieżce przy potencjalnym lądowisku. Odchodzą szybko.
Radio. Okazuje się, że helikopter nie może teraz po nas wrócić. Zamknęło się niebo (co widać na zdjęciu. Rangerka, mówi: no to ruszamy do bazy bo to najbezpieczniejsza opcja. Wyjmuje linę i prosi, aby się przewiązać. Nie mam uprzęży, rakiet śnieżnych, kijków do podpierania się. Wszystko zgodnie z prośbą oddałem. Robimy prowizoryczną uprząż i ruszamy. Bez rakiet jest ciężko i ręka zaczyna boleć, bo każdy ruch to zapadanie się w śniegu.
Po chwili zatrzymujemy się. Znów konsultacja radiowa. Zbyt niebezpiecznie w tej prowizorycznej uprzęzy wg Rangerki. Zostajemy na lodowcu. Mamy rozłożyc mini-namiot i poczekać aż chłopaki dotrą do Base Campu. Tam zostaną zawróceni z moim sprzętem, który im zostawiłem, aby mi go dostarczyć. Ręcę mi opadają.
Mówię Rangerce, że nie ma takiej opcji. Nie mogą wrócić, bo i tak wykonali ogrom pracy. Najwyżej tu zanocujemy i przeczekamy do rana, ale nie chcę żeby wracali po mnie.
Złość miesza się ze smutkiem. Przed chwilą widziałem helikopter, przed chwilą miałem już bezpieczną przystań. Jeśli nie to, to przynajmniej spokojnie szedłem do bazy z chłopakami. A teraz? Teraz siedzę jak widać po środku lodowca i czekam. Być może przede mną kolejna noc na Denali z wybitym barkiem.
Denali bywa kapryśne i taka jest też pogoda. Niebo potrafi się tam zamknąć w 15min. Hlikopter z Talkeetny leci 40min na lodowiec. Po starcie może nie mieć warunków do lądownia.
Tym razem jednak góra byla łaskawa. Niebo otworzyło się godzinę później. Helikopter w środku nocy przyleciał.
Wróciłem.

POST SCRIPTUM
DENALI EXPEDITION 2023 | Dziennik pokładowy | Co dalej?

Oddech. Głęboki oddech.
Przede wszystkim muszę doprowadzić swój staw barkowy do pełnej używalności. To zajmie pewnie chwilę, choć liczę że mówimy tu o 2-3 miesiacach maksymalnie.
Taki wypadek w górach i doświadczenia tej całej przygody z wędrówką z wybitym barkiem na lodowcu nieco przewartościowuje podejście do wspiania i gór.
Dzisiaj nie wiem, jak dalej będzie wyglądać moje droga i wędrówka po Koronę Ziemi. Chciałbym załapć trochę dystansu, ułożyć myśli i wybrać kierunek swojej wędrówki.
Everest i Denali to dwa ostatnie cele. Na Denali byłem już dwa razy. Jedna i drugia góra swoje najlepsze okono pogodowe każdego roku ma w okolicach maja, tak więc w danym roku można zdobyć jedną z nich.
Czy 2024 rok będzie rokiem kolejnej wyprawy po któryś z tych klejnotów Korony Ziemi? Nie umiem jeszcze odpowiedzieć na to pytanie.
Chwila oddechu pomoże złapać dystans i podjąć kolejne decyzje.